
Audycja V
Mieczysław
Stanclik De Profundis (fragmenty)
…
Jestem
twym, ziemio, synem pierworodnym.
...
Byłem tu – jestem – i będę po wieki.
...
…Ja
– Homo Faber – wołam z głębokości:
Przychyl
mi nieba, ziemio!
Zbigniew Dolecki Universum (fragmenty)
Czyjś
głos
głos
kobiety przeniknięty światłem
którego
nie dostrzegają oczy
wpatrzone
w gwiaździste niebo ...
…
Pełnia
morza
pełnia muzyki
pełnia miłości
Zbigniew
Dolecki Sofrosine (fragment)
Ta
wielka m o r s k a c i s z a d u s z y
jest
wciąż obecna choć tak daleka
jej
tchnienie oddech wszystkich mórz
Jak
bicie serca Boga
Zbigniew Dolecki * * * (fragment)
Jesteś
jednym z patronów mego kalendarza,
którego kartki jak schodki klawesynu
prowadzą tam gdzie najwyższy rejestr
istnienia: miłość
Sławomir
Mrożek Kto jest kto (fragment)
Wsiadłem
do pociągu i umieściłem się w przedziale. Znajdowali się tam: oficer artylerii,
dorastająca panienka, brodacz — z wyglądu kupiec, brat zakonny, starzec o
szlachetnych rysach i garbus, prawie krasnal, a w kącie skromny, mizerny
człowiek.
Kiedy
pociąg ruszył, panienka, właściwie dziecko jeszcze, plasnęła w ręce i,
podskakując na ławce z prostej, naiwnej radości, wołała:
—
Jedziemy! Jedziemy! — Warkoczyki podlatywały jej przy tym do góry.
Mnich
wykonał znak krzyża. Szeroki brunatny rękaw zesunął mu się na przegubie ręki,
ukazując opaloną skórę, a na przedramieniu — fragment tatuażu. Nabierając
rozpędu, pociąg wpadł na żelazny most. Rozległ się nieprzyjemny łoskot. W dole
migotała rzeka. — W młodości huśtałem się na krześle i za bardzo przechyliłem
się do tyłu — wyjaśnił garbus. Jego skwapliwość wydała mi się nie na miejscu.
Wtem napotkałem spojrzenie mizernego pasażera o bladej, zmęczonej twarzy. Nie
spuszczał oczu z obecnych. Był w nich strach. — Wszystko w ręku Boga: krzesło,
fotel, etażerka — westchnął brat zakonny — nawet najdrobniejsza półka.
Brodacz,
który niewątpliwie był zamożnym kupcem, wsparł ręce na grubych udach.
Widać
miał wesołą, szeroką naturę, która nie lubiła rozmów smutnych ani zbyt
zasadniczych.
—
Może by tak co zaśpiewać? — zapytał potoczystym basem. — U nas, w Jeżowym Polu,
zawsze śpiewamy, jak jedziemy.
Potrząsnął
czarnymi, gęstymi włosami. Miał poczciwą, choć nie pozbawioną chytrości twarz.
— Zaśpiewać! Zaśpiewać! — zaklasnęła znów w ręce panienka.
—
Zasadniczo śpiewa się tylko w marszu — odezwał się wojskowy. — Wiem to jako
oficer.
Na
to starzec: — Śpiew jest przywilejem młodości. — Jakże szlachetnie wyglądał z
dłońmi na gałce staroświeckiej laski.
—
Tylko młodość znieprawiona boi się pieśni, jak zbrodniarz, który
unika
miejsc jasnych i czystych, przebywając najchętniej na skraju boru.
Łagodne
słowa starca w nieoczekiwany sposób przeraziły milczącego pasażera.
Wcisnął
się dalej w kąt, oczy rozwarły mu się szerzej.
—
„Zakołysał się, hej! zakolebał dzwon mosiężny...” — zaproponował kupiec. —
Państwo to znają?
—
Dzwon! — plasnęła panienka.
Poczułem,
że jakiś przedmiot twardy i kanciasty uwiera mnie w bok za każdym jej
podskokiem.
—
„Zakołysał się, hej! zakolebał dzwon mosiężny... ojciec z białej wieży nasz...”
— zaintonował kupiec.
—
Dzwony przetapiać na armaty — domagał się oficer.
Kupiec
śpiewał basem, gładkim, choć jakby nieco sztucznym. Nagle coś okropnego stało
mu sie w gardle. Bas skończył się i śpiewak następną nutę wyciągnął sopranem,
czystym jednak i
dźwięcznym.
Nie zauważywszy tego, śpiewał jeszcze przez chwilę,
upojony,
aż spostrzegł się i przerwał. Zachrząknął. — To zawsze tak na pogodę. Na nów i
na suszę — powiedział, usiłując jednocześnie
poprawić
sztuczna brodę, która zaczęła mu się odklejać.
—
A ja bym w jerełasza! — zawołał oficer, pragnąc widocznie zażegnać nieprzyjemną
sytuację. — Pułkowa gra!
—
Nie ma na czym — zauważył staruszek.
—
Można na mnie! — zawołał garbus. — Stanę sobie pośrodku, a państwo będą
przebijali kartami na mnie. Umiem stać równo.
Znowu
doznałem wrażenia, że ten człowiek manifestuje się zbyt wyraźnie.
—
Nie mam kart — oświadczył oficer po chwili poszukiwań w kieszeniach szynela. —
Zostały na froncie.
Było
jednak coś zastanawiającego w ich ostentacji...
Wtem,
zupełnie niespodzianie, ogarnęła nas zupełna ciemność. Pociąg wpadł w tunel.
Łomotało
zniekształcone echo. Straciłem poczucie kierunku...
Jacek
Bierezin Pociąg
Wsiadałem
do tego pociągu z mieszanymi uczuciami. Miała to być moja pierwsza autentyczna
podróż w nieznane. W nieznane, ponieważ nikt z nas nie wiedział, dokąd jedzie.
Jedni mówili, że będzie to podróż w historię. Drudzy twierdzili, że na
pewien nie zaludniony kontynent, na którym założą kolonię. Niektórzy układali
już projekty konstytucji, inni snuli rozważania na temat warunków socjalno –
bytowych w przyszłych więzieniach. Jednych lub drugich – do dziś nie wiem,
których – nazywano idealistami.
Moi
współtowarzysze z przedziału niewiele różnili się od innych pasażerów.
Pewna starsza pani z papugą i z córką, podobno wdowa po rotmistrzu
szwoleżerów. Gruby, posapujący jegomość chory na astmę, a po kilku dniach
także na nostalgię. Egzaltowany młodzieniec, student pochodzenia robotniczego,
mający dwie pasje: dramaty Szekspira i opowiadania o swoich
porażkach seksualnych u pewnej pani o bujnych kształtach, znanej nam – jak
powiadał – z obrazu Delacroix. Obok mnie kiwała się miarowo krótko ostrzyżona
głowa jakiegoś oficera. Towarzysząca mu kobieta była wyraźnie znudzona i raz po
raz spoglądała wyzywająco w stronę studenta. Siedzący naprzeciw niej mnich o
bardzo chudej twarzy i skórze koloru pergaminu przyglądał się tej scenie z
wyraźnym zgorszeniem. Jego palce bez przerwy przesuwały nerwowym uchem paciorki
różańca, tak długiego, że zdawał się być symbolem nieskończoności. O dwóch
milczących panach przy oknie niewiele mogę powiedzieć. Byli smutni, bez znaków
szczególnych. Na głowach mieli czarne lśniące cylindry, których nie zdejmowali
nawet podczas posiłków. Kiedyś jeden z nich ukłonił się przechodzącemu
korytarzem aniołowi i wtedy zobaczyłem, że jego głowa unosi się wraz z
cylindrem. Przez chwilę widziałem szyję, która z góry wyglądała jak pień świeżo
ściętego drzewa, po czym wszystko wróciło do normy.
Po upływie
pewnego czasu – nie potrafię określić dokładniej – dowiedzieliśmy się od
wąsatego konduktora, że czeka nas dłuższy postój. Co będzie dalej – sam nie
wie. Pociąg zatrzymał się na dużej stacji na peronie dwudziestym, który
był zatłoczony tak samo jak inne perony i nie było żadnych realnych możliwości
opuszczenia wagonów. Przy drzwiach stali zresztą skrzydlaci aniołowie z
rękami w kieszeniach ortalionowych płaszczy. Kieszenie mieli wypchane kredą i
każdemu z kręcących się koło wyjścia – nawet wchodzącym do toalety
– rysowali na plecach krzyże. Tu wewnątrz niczym specjalnym to nie
groziło, ale gdyby któremuś z tych ludzi udało się wysiąść…
Wiedzieliśmy,
że po peronach przechadzają się dwójkami tacy sami aniołowie. Bez kredy, ale z
ognistymi mieczami. Uśmiechali się życzliwie do ludzi usiłujących wsiąść.
Falujący tłum szturmował wszystkie wejścia. Widziałem z bliska ożywione
twarze kobiet, krzyczące dzieci, spoconych mężczyzn dźwigających walizki i
przepychających się w stronę pociągu. Na całym
dworcu
panował nieopisany hałas, który powiększał jeszcze zespół big-beatowy Związku
Młodzieży Zrzeszonej w Związkach. Do naszego wagonu usiłowała się dostać grupa
dziewcząt w króciutkich spódniczkach w kratę i młodych długowłosych
chłopców ubranych w dżinsy i swetry z wysokimi golfami. Kilku aniołów usiłowało
wprowadzić porządek, mężczyzna w czarnym garniturze krzyczał coś przez
tubę.
Gdy
wreszcie ruszyliśmy, na dachach wagonów i na buforach zauważyłem nowych
pasażerów. Palce kurczowo wczepiały się w metal, na twarzach mieli grymas
szczęścia. Tam na stacji nic im nie mówiliśmy, choć wbrew pogłoskom nie
sznurowano nam ust.
Jacek
Bierezin Drwal (fragment)
...pod
tymi gałęziami żył i sękami żeber – biło serce.
Jacek Bierezin Emigracja (fragmenty)
Spieszyłem się bardzo żeby zdążyć na statek pijany
który
odchodził z dworca wschodniego o godzinie 6.40
Walizka
była spakowana. Potrzebowałem tylko trochę książek
jak
każdy zwykły choć myślący człowiek
Po
zanegowaniu związków przyczynowo-skutkowych
rewolucji
w sferze świadomości oraz piękna i szczęścia
(patrz
Księgi Sankhja: ten kto potrafi rozróżniać
uważa ludzkie szczęście za rodzaj cierpienia)
nic
mnie nie łączyło z tym miastem
...
Wczorajszego
wieczoru wyrokiem sumienia
odebrałem
sobie prawo do wewnętrznej emigracji.
Nie
bez wysiłku zamknąłem za sobą ciężkie drzwi
jedynego
niemożliwego wyjścia.
...
Teraz
śpieszyłem się żeby zdążyć na statek pijany
który
odchodził z dworca wschodniego o godzinie 6.40
chociaż
wiedziałem że nie ma już żadnych statków pijanych
że
pewne podróże są jak zawsze niemożliwe
Jacek Bierezin Sezon w piekle
Na
wszystkich dworcach świata na których nie byłem
(brak
pieniędzy paszportu i tylu innych rzeczy)
na
szczytach wszystkich gór których nie zdobyłem
w
buddyzmie zen
szukałem
sposobów wyzwolenia
Kiedy
dzień był zbyt wielki by się w nim odnaleźć
kiedy
noc obdarzała jedynie bogactwem bólu
ściskałem
ręce tych którzy jeszcze nie sprzedali swych rąk
których
usta i oczy pozostały spragnione
Po
ostatnim sezonie w górach
postanowiłem
spędzić sezon w piekle
Usiłuję
bezskutecznie poprawić swój nieudany życiorys
niecenzuralny
ze względu
na
słowo bezdomność słowo wygnaniec słowo wolny
I
wyrażenie frazeologiczne wewnętrzna emigracja
W
sferze obyczajowości obowiązuje większa tolerancyjność
nie
muszę więc ukrywać na dnie oka
wszystkich
kobiet które były zegarami słonecznymi
Odmierzały
czas Po ostatniej została mi szpilka do włosów
Obawiała
się że mnie pokocha
Nie
będę ukrywał mojego cierpienia
Cierpię
na niedorozwój uczuć słabą wolę
potrzebę
silnych wrażeń
nieumiejętność
żmudnej pracy bez perspektywy
natychmiastowej
satysfakcji
Cechy
te dają w sumie skłonność do anarchizmu
narkomanii
i alkoholizmu
Jedną
piątą życia będę czekał na mieszkanie
jeśli
mi się uda przeżyć to najsmutniejsze popołudnie
Otworzę
sobie telewizor w samą porę
aby
zobaczyć jeszcze wyścig zbrojeń
wyścig
pokoju a także moment uroczystej dekoracji orderem
Jacek Bierezin * * *
Niech zmęczenie ogarnie wszystkie nasze drogi
Smugą deszczu niech przejdzie po gorących twarzach
Kojącą muzyką zagra nieznużonym
A szczęśliwym przyniesie ulgę wątpliwości
I niech sen ogarnie wszystkie nasze noce
Dobrodziejstwa zatopi w rzece zapomnienia
Niech będzie bardziej gorzki od piołunu piołun
Miłość niech będzie bezdomna i niema
(Wolność niech będzie nadal niebezpieczna)
Prawda daleka i obecna ziemia.
Forma Audycji V, nazwanej przez kompozytora meta-operą, jest niezwykle złożona i
wielopoziomowa. Dwadzieścia scen, trwających ok. 95 minut bez konkretnej akcji,
zdefiniowanych bohaterów czy śpiewnych arii, wprowadza szereg elementów potrafiących
budować dramaturgię widowiska i jego często niewypowiedziane wprost przesłanie,
którego aluzje są dla publiczności jednak czytelne. Warstwa słowna wykorzystuje
teksty Jacka Bierezina, Zbigniewa Doleckiego, Sławomira Mrożka oraz
Mieczysława Stanclika. Część z nich odnajdujemy już we wcześniejszych Audycjach. Teksty te są recytowane przez
jeden lub dwa głosy męskie. Partie śpiewane należą do sopranu (improwizowany
swing, krzyk) i chóru, a także odtwarzanego z nagrania utworu Salve Regina – kompozytor dodał go już
po napisaniu Audycji V, zastępując
wcześniej wprowadzony w tym miejscu fragment Stabat Mater Karola Szymanowskiego. Rozrzucane podczas spektaklu
ulotki z ważnym dla Krzanowskiego fragmentem tekstu poetyckiego są symbolicznym
dopełnieniem przekazu. Muzycy rozmieszczeni są przestrzennie – orkiestra na
scenie, zespół instrumentów niestereotypowych (fleksatony, okaryny, gwizdki) w
innej części, chór przemieszcza się.
Integralnym elementem Audycji
V są sceny pantomimiczne i choreograficzne, w sugestywny sposób przedstawiające
zarówno uniwersalne, jak i bardziej osobiste treści. Widowisko rozpoczyna ruch
sceniczny na tle muzycznej ciszy, odgrywający się jednocześnie z wchodzeniem
publiczności na salę i zajmowaniem miejsc. Ważną rolę pełni obecność mima –
zagubionego, samotnego, poszukującego. I tak opera staje się poniekąd poematem
choreograficznym z recytacjami aktorów, muzyką, chórem, sopranem, dopełnionym grą
świateł, projekcjami filmowymi, odtwarzanymi, natarczywymi motywami sekundowymi
znanymi z poprzednich Audycji, a
także rozdawanymi publiczności cukierkami i rozpylaniem zapachów. Każdy składnik
tworzy tu jakąś historię i staje się jej bohaterem, tworząc jednakże w całości
dzieło, którego określenie meta-operą jest jak najbardziej właściwe. Partytura Audycji V została zapisana bardzo
skrupulatnie i szczegółowo w każdym aspekcie.
***
Na prawykonanie tej kompozycji
oczekiwano 41 lat. Kompozytorowi – Andrzejowi Krzanowskiemu, zmarłemu
przedwcześnie w 1990 roku – nie było dane usłyszeć, zobaczyć i dosłownie poczuć
swojej meta-opery. Ekscytująco wypadła prapremiera w Katowicach we wrześniu
2018 roku, elektryzująco i surrealistycznie – powtórzenie na Warszawskiej
Jesieni.
Opisanie tego dzieła jest co najmniej
takim samym wyzwaniem, jak przywołanie wielokrotnych prób jego wystawienia. […]
Wyzwaniem bowiem nie jest sam zapis nutowy kompozycji – w końcu do
akordeonowych klasterów, syren i taśm u Krzanowskiego byliśmy już
przyzwyczajeni – ale dołączone teksty poetyckie, scenariusz aktorski i
choreograficzny, podział zespołu na 5 grup, precyzyjne i bogate objaśnienia
wykonawcze, dotyczące również świateł, rzutników i zapachów, a nawet słodyczy,
sygnalizujące wielkie, multimedialne, przestrzenne, odbierane wielozmysłowo
dzieło muzyczne. Festiwalowa publiczność, siedząca – jak się początkowo wydało
– w standardowo urządzonej widowni – nagle znalazła się w centrum obrzędu i
stała się świadkiem przeistoczenia zwykłego koncertu w metafizyczny spektakl.
Nakładanie się kolejnych warstw
recytowanego, śpiewanego lub odtwarzanego z taśmy tekstu, atakujący uszy i oczy
krzyk filmów oraz równoczesna niema akcja tancerzy i mimów – budowały teatralny
charakter opery. Opery bez typowej dla tego gatunku akcji, za to będącej
sekwencją zróżnicowanych scen, z dominującym obrazem samotności człowieka.
Ostinatowa partia taśm, oblewająca publiczność dokoła, ciemne i mroczne
klastery instrumentów dętych, tajemnicze pohukiwania na okarynach, alarm syren,
rozjaśniające niebo dzwonki kościelne, a także włączenie Asturias Albéniza czy chóralnego Salve
Regina autorstwa samego Krzanowskiego – czynią narrację muzyczną zaskakującą i
przejmującą. […]
Można by powiedzieć, że ten utwór jest autobiografią
Krzanowskiego. Z samych cytatów użytych tekstów udałoby się napisać poetyckie
kalendarium, począwszy od twórczych rozterek […], poprzez manifest wolności […],
manifest wiary […], na złowieszczym przewidzeniu własnej śmierci […] i wierze w
wiekuistość skończywszy. […]
Audycja V rodzi się w ciszy, w surrealistycznej scenografii, na tle
której poruszają się mim i tancerze. Z rzutnika emitowane są plenerowe filmy z
obrazami przyrody, by za chwilę rozbłysnąć migawkami wielkiego miasta.
Swingujący szept sopranu może mylnie zapowiadać zupełnie inny utwór…
Andrzej
Kosowski, Audycja – Podróż w nieznane?, książeczka
dołączona do płyty Andrzej Krzanowski. Audycja V. Przerwana
podróż, PWM, seria:
ANAKLASIS, Images (Blu-ray), 2020
Prawykonanie
pełnej wersji utworu poprzedziło wystawienie Audycji V pod
nazwą: instalacja performatywna, opera ruchowa z elementami wideo i głosu.
Wykonanie to odbyło się według koncepcji, choreografii i reżyserii Kai
Kołodziejczyk 1.10.2016 w Laboratorium przy Centrum Sztuki Współczesnej Zamku
Ujazdowskiego w Warszawie podczas Międzynarodowego Festiwalu Ciało/Umysł. W
widowisku tym obecne były różne formy sztuki wizualnej i choreograficznej, a
warstwę muzyczną stanowiły wcześniejsze nagrania utworów Andrzeja
Krzanowskiego, będące również „składowymi” Audycji V: Suity
z Audycji V, Salve Regina i Audycji I oraz
towarzyszące im odgłosy okaryn, gwizdków i syreny.
Kompozytor określił Audycję V jako metaoperę, w której dochodzi do zespolenia wszystkich sztuk na wzór wagnerowskiego dzieła totalnego (Gesamkunstwerk).
Nagrania
Filmy
Prace naukowe
- Przekraczanie granic gatunku i znaczeń: V Audycja Andrzeja Krzanowskiego jako fenomen; w: "Transgresje w muzyce" - Magdalena Stochniol, Wydawnictwo Akademii Muzycznej imienia Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy "Sagittaria" (2022)
Programy koncertów, festiwali, booklety
#Audycja #opera #metaopera