
Audycja I
Pociąg
Wsiadałem
do tego pociągu z mieszanymi uczuciami. Miała to być moja pierwsza autentyczna
podróż w nieznane. W nieznane, ponieważ nikt z nas nie wiedział, dokąd jedzie.
Jedni mówili, że będzie to podróż w historię. Drudzy twierdzili, że na pewien
nie zaludniony kontynent, na którym założą kolonię. Niektórzy układali już
projekty konstytucji, inni snuli rozważania na temat warunków socjalno –
bytowych w przyszłych więzieniach. Jednych lub drugich – do dziś nie wiem,
których – nazywano idealistami.
Moi współtowarzysze z przedziału
niewiele różnili się od innych pasażerów. Pewna
starsza pani z papugą i z córką, podobno wdowa po rotmistrzu
szwoleżerów. Gruby, posapujący jegomość chory na astmę, a po kilku dniach także
na nostalgię. Egzaltowany młodzieniec, student pochodzenia robotniczego, mający
dwie pasje: dramaty Szekspira i opowiadania o swoich porażkach seksualnych u
pewnej pani o bujnych kształtach, znanej nam – jak powiadał – z obrazu
Delacroix. Obok mnie kiwała się miarowo krótko ostrzyżona głowa jakiegoś
oficera. Towarzysząca mu kobieta była wyraźnie znudzona i raz po raz spoglądała
wyzywająco w stronę studenta. Siedzący naprzeciw niej mnich o bardzo chudej
twarzy i skórze koloru pergaminu przyglądał się tej scenie z wyraźnym zgorszeniem. Jego palce bez przerwy przesuwały nerwowym uchem
paciorki różańca, tak długiego, że zdawał się być symbolem nieskończoności. O
dwóch milczących panach przy oknie niewiele mogę powiedzieć. Byli smutni, bez
znaków szczególnych. Na głowach mieli czarne lśniące cylindry, których nie
zdejmowali nawet podczas posiłków. Kiedyś jeden z nich ukłonił się
przechodzącemu korytarzem aniołowi i wtedy zobaczyłem, że jego głowa unosi się wraz z cylindrem. Przez chwilę
widziałem szyję, która z góry wyglądała jak pień świeżo ściętego drzewa, po
czym wszystko wróciło do normy. Po upływie pewnego czasu – nie potrafię
określić dokładniej – dowiedzieliśmy się od wąsatego konduktora, że czeka nas
dłuższy postój. Co będzie dalej – sam nie wie. Pociąg zatrzymał się na dużej
stacji na peronie dwudziestym, który był zatłoczony tak samo jak inne perony i
nie było żadnych realnych możliwości opuszczenia wagonów. Przy drzwiach stali
zresztą skrzydlaci aniołowie z rękami w kieszeniach ortalionowych płaszczy.
Kieszenie mieli wypchane kredą i każdemu z kręcących się koło wyjścia – nawet
wchodzącym do toalety – rysowali na
plecach krzyże. Tu wewnątrz niczym specjalnym to nie groziło, ale gdyby
któremuś z tych ludzi udało się wysiąść…
Wiedzieliśmy, że po peronach
przechadzają się dwójkami tacy sami aniołowie. Bez kredy, ale z ognistymi
mieczami. Uśmiechali się życzliwie do ludzi usiłujących wsiąść. Falujący tłum
szturmował wszystkie wejścia. Widziałem z bliska ożywione twarze kobiet,
krzyczące dzieci, spoconych mężczyzn dźwigających walizki i przepychających się
w stronę pociągu. Na całym dworcu panował nieopisany hałas, który powiększał
jeszcze zespół big-beatowy Związku Młodzieży Zrzeszonej w Związkach. Do naszego
wagonu usiłowała się dostać grupa dziewcząt
w króciutkich spódniczkach w kratę i młodych długowłosych chłopców ubranych w
dżinsy i swetry z wysokimi golfami. Kilku aniołów usiłowało wprowadzić
porządek, mężczyzna w czarnym garniturze krzyczał coś przez tubę. Gdy wreszcie
ruszyliśmy, na dachach wagonów i na buforach zauważyłem nowych pasażerów. Palce
kurczowo wczepiały się w metal, na twarzach mieli grymas szczęścia. Tam na
stacji nic im nie mówiliśmy, choć wbrew pogłoskom nie sznurowano nam ust.
Kartkę tę wyrzucam przez okno.
Uczciwego znalazcę proszę o opublikowanie jej treści w którymś z bardziej poczytnych pism.
W Audycji I aktor recytuje „nagi” tekst, a potem zespół kameralny wykonuje „nagą” muzykę.
Czyniąc w ten sposób Krzanowski zestawia ze sobą materie: poetycką i muzyczną,
przy czym muzyka jest tylko dopełnieniem, jak to określił sam kompozytor,
„komentarzem”.
Tadeusz
Kaczyński, Wernisaż Andrzeja Krzanowskiego, Ruch Muzyczny 1977
nr 6
[…] Audycje Andrzeja Krzanowskiego to utwory literacko-muzyczne: ta
właśnie kolejność przymiotników określa najlepiej istotę związku między dwiema
warstwami tej muzyki – poezją i dźwiękiem. Poezja nie jest tu śpiewana, lecz po
prostu recytowana na tle lub obok muzyki. W Audycji I tekst
poprzedza muzykę, która dopiero dopełnia go „komentarzem” (określenie samego
kompozytora). W czasach, w których podkreślenie autonomii muzyki jest w salonie
muzycznej awangardy kwestią dobrego wychowania, takie rozwiązanie wydaje się
aroganckie i bezkompromisowe. Do pierwszych trzech Audycji Krzanowski
wybrał teksty Jacka Bieriezina. Pierwszy z nich opowiada o tajemniczej podróży
pociągiem. Atmosfera tego tekstu jest duszna, niesamowita, pełna skrywanego
lęku, choć celem podróży ma być jakieś nieznane szczęście. Pasażerami pociągu
są nasi dobrzy znajomi, współtowarzysze wielu podróży, tłok na peronie
przypomina nam nasze wyjazdy na urlop. W tę codzienność wkrada się jednak
czynnik na poły nadrealny: postaci Aniołów Stróżów… w ortalionowych płaszczach.
Bohater rzuca z pociągu ostatni list…
#Audycja #Bieriezin